Tandoori Craft Kebab zapowiadał się kozacko – ładny lawasz, klimatyczny hinduski vibe, no i lokal czynny 24/7, więc na papierze brzmi jak plan. Ksiazulo i Wojek liczyli na bombla, ale zamiast bombla dostali kulę, i to taką żelkową, jakby z makro. Sam placek był sztosem – cienki, delikatny, ale kompletnie bez przypraw, więc trochę jakbyś jadł naleśnik bez soli. Środek? Mielonka, czyli kula pasztetula, która nie dorasta do tego laważa. Sosy dziwne, wodniste, choć z pikantnym sznytem, ale wszystko smakowało bardziej jak wrap z curry niż kebab. Chicken tikka garlic bardziej przypominało curry zawinięte w chlebek niż kebaba. No i za trzy dychy spodziewali się czegoś więcej. Mega zmarnowany potencjał, który miałby szansę, gdyby wsadzili tam lepsze mięso. Na muala nie zasłużyli – Ksiazulo był zawiedziony, Wojek też. No i nie planują wracać.